Metafora psychiatryczna jest mocno osadzona w rozmowach blogowych jak czytam. Dziwię się sobie, że się dziwię. W sumie pewnie jest to poblask codziennych rozmów z innych miejsc. Co więcej odniesienia do stanu psychicznego uczestników dyskusji pojawiają się gdzie popadnie, egalitarnie - podobnie jak nerwice kwitną niezależnie od różnic społecznych -przywoływane tak jak logika sporu i temperament prowadzi - przybierają jedynie mniej lub bardziej wyrafinowaną stylistykę.
Zjawisko jest mocno opresyjno - depresyjne i nie trzeba wielkiej przenikliwości by przypisać mu funkcję pragmatyczną - służy oczywiście do wykluczania z rozmowy, umniejszania znaczenia, zawierania całego człowieka w nawias. Przecież nie chodzi o opis rzeczywistości i diagnozę kliniczną na podstawie tekstu - jeszcze się zdaje nikt nie poważył tego promować.. Widzę też taką tendencję by traktować ten cały etykietkowy psychiatryk jako formę poczucia humoru. To kolejny wybieg uniewazniający - obśmiać. Co się czepiasz, ironii nie czujesz? Tzw. poważni są niefajni i durni. Niezabawni i nieprzyjemni.
Jeśli ktoś jest po traumie, w paranoi, obsesji, histerii stresie to ma się zamknąć i wyleczyć, zanim zechcemy dopuścić go do dialogu? Krystalicznie przejrzyste wywody najlepiej lustrzane stylistycznie do naszych i basta.
Z przyjemnością na blogu smakuję zalety anonimowości. Można wypalić tak solennie i wogóle niezabawnie i nawet pozrzędzić. Ekstra. Na co dzień kultura osobista - tak jak ja ją rozumiem oczywiście -wymaga pogody ducha. A na takim skromnym blogu? Zasadniczość niesie niską szkodliwość społeczną dla autora. A zabłakany czytający? Ma wybór.